29 marca 2023

Ostatni frustrat Europy- odcinek dwunasty- Grudzień

Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy

Wydanie 1 , 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone.

ISBN 978-83-942796-0-8

Grudzień

01.12.2015

Owulacja…

Zabiłeś we mnie kosmos.

Zamiast kochać się ze mną i oddać orgii kochania, ja oddaję się orgii obżarstwa..

Wszystko zepsułeś.

Byłam stęskniona.

Byłam spragniona.

(Znów mnie wkurzyłeś przytykami do przeszłości)

Gapc się w ten telewizor

– przyznaję, sporadycznie.)

Wszystko zepsułeś.

Nie czuję już radości, że się widzimy.

Czuje wściekłość, bo tak mnie witasz. I odpowiadasz na zaloty.

Znów wkurw. Mam to gdzieś, że wtedy najlepiej mi się pisze.

Wolałabym nie pisać, a kochać się z tobą.

Winny.

To są małe zabójstwa miłości.

Podcinanie jej skrzydeł.

A Ty?

Powiedziałam o tym wprost.

A Ty zepsułeś.

(Czyżby zmęczenie, po całym dniu bycia z dzieckiem?)

Tak wolisz.

Twój wybór.

Tyle mogę zrobić…

Założyć czystą pidżamę.

23.12.2015

Święta.

Jeszcze nigdy dotąd  nie zdarzyło mi się nie upiec ani jednego ciasta na święta Bożego Narodzenia. Pierwszy raz kupiłam! Siostry poratują swojskimi wypiekami przy stole, ale nasze zaopatrzenie jest bardzo słabe. Wyjątkowo w tym roku. Moja praca. Do tego świadomość wesela w drugi dzień świąt, aż tyle zaopatrzenia nie trzeba było robić. A że o weselu niż świętach myślało się bardziej, rozumie się samo przez się. Potańczymy z mężem. Już zacieram ręce i szykuję kopyta.

27.12.2015

Odbył się ślub i wesel mojego kuzyna rówieśnika. Dwudniowe wesele. Zamiast sylwestra. Byłam u fryzjera, miałam szałową fryzurę, zrobioną na falownicy, coś a la Margaret. Mąż był tak zachwycony, aż powiedział, iż jakbyśmy mieli pieniądze, to co tydzień mogłabym chodzić. Potańczyliśmy. W sukniach starych poszłam. Na pierwszy dzień, z komunii od Starszego, na drugi sprzed siedmiu lat z wesela kuzynki, ale było inne towarzystwo, więc mnie nie widzieli w tej kreacji. Najlepszy był komentarz mojej babci: ale się przebrałaś! Nie: ubrałaś, wystroiłaś, tylko przebrałaś! Nie poznałaby mnie. Miałam na sobie czarną suknię w duże czerwone róże, czerwony kwiat na włosach i czerwoną szminkę na ustach.

W prezencie daliśmy moją świąteczną premię.

31.12.2015

Patrząc na to, co zapisałam w grudniu, uśmiecham się do siebie. Taka lapidarność tekstu. Tyle dni bez zdania… Na przestrzeni dwunastu miesięcy, widać że te ostatnie, po powrocie do pracy, to skąpe zapiski. Mówiące więcej niż słowa.

Dziś jest ostatni dzień starego roku, dobrego/złego dwa tysiące piętnastego roku. Z przewagą na dobrego jednak. Po cichu snuję  podsumowania:

Wydałam książkę.

Napisałam zbiór opowiadań.

Zrobiłam swoją stronę internetową.

Zdecydowałam się na pisanie, nieodwołalnie… Ten rok pokazał mnie samej, że pomimo przysłowiowych kłód pod nogami, pisanie jest constans. Jest to stan mojego ducha i głowy, pomimo życia, pracy, dzieci, męża – dzieje się we mnie. Wiem, że pomimo dłuższych bądź krótszych przerw, nie zrezygnuję z niego.

Zaliczyłam powrót do pracy. Niechciany.  Rok macierzyńskiego miał być rokiem cudu, odwodzącym mnie od etatu, to się nie udało. Na razie, bo nadziei na przyszłość nie tracę. Zbyt dużo nocy zarwałam i stron zapisałam, by się poddać. Z kolei moje teksty podbudowały moje pisarskie ego. Widzę w tym sens. Nie wiem, czy to nie najważniejsze. Widzę sens mego uporu, bo nie jest to najgorsze. Bo powołanie nie znika, czy jak wolisz – nie potrafię uciszyć chcenia.

Przez moje pisanie więcej zyskałam niż straciłam. Rozwinęłam się duchowo, emocjonalnie. Dzięki niemu odczuwam wewnętrzny rodzaj swoistego szczęścia.

A dzieci!? O dzieciach lepiej nie mówić, bo przez rok zrobiły co najmniej skok cywilizacyjny!

Z nadzieją patrzę w dwa tysiące szesnasty rok…

……………………………………………………………………………………………………

To już ostatni odcinek.

Dziękuję, że ze mną byliście przez te dwanaście tygodni.

Zwyczajowo, zachęcam Was do postawienia mi wirtualnej kawy, jeśli Wam się podobało.

Dziękuję:-)

  22 marca 2023

Ostatni frustrat Europy- odcinek jedenasty- Listopad

Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy

Wydanie 1 , 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone.

ISBN 978-83-942796-0-8

Listopad

6.11.2015

Cztery dyżury jedenastogodzinne za mną. Chyba popełniłam błąd zgadzając się na dwanaście godzin, a nie osiem. Dłuży mi się. Chodząc na osiem godzin i odbierając jedną godzinę za karmienie, byłabym o pięć godzin wcześniej w domu.

Zalety? Wiem, że rano trudno jest się pozbierać, zwłaszcza po co dwugodzinnym budzeniu przez Maleństwo i pójściu spać grubo po północy, ale jestem zmuszona wstać wcześniej,  więc wstaję i dzięki temu mam dłuższy dzień. Muszę być bardziej zorganizowana i mieć na myśli to, czy pranie jest zrobione, czy nagotowane, chleb i masło kupione – z tych podstawowych rzeczy. Muszę umyć włosy, a wcześniej wieczorami już mi się nie chciało… Rano umaluję rzęsy, ubiorę się w świeże ciuchy i od razu wyglądam lepiej, takoż się czuję.

Po powrocie z pracy unosi mnie tęsknota i adrenalina (na razie jeszcze występuje, bo nie okrzepłam w nowej sytuacji. Mam dużo cierpliwości  do dzieci i męża, jestem zadowolona z powrotu).

 Chodząc na osiem godzin, szybciej byłabym z Maleństwem i zwolniłabym samochód dla męża. Mógłby odwieźć starszego na trening piłki nożnej, uniwersytet dziecięcy, etc.

Codziennie wychodząc z domu, byłabym  na wyższych obrotach każdego dnia… Chociaż i tak jestem na wysokich. Wczoraj poszłam spać o pierwszej trzydzieści, bo ugotowałam, potem zmyłam podłogi i poszłam się kąpać. Przedwczoraj poszłam spać o drugiej. Dzisiaj rano, gdyby nie mąż, zaspałabym. W pracy bolała mnie z tylu głowa i czacha opadała wprost na biurko. Muszę to jakoś inaczej zorganizować.

Czuję się winna po przyjściu z pracy, że mąż sam tak długo był z dziećmi i od razu chcę to nadrabiać- tylko myję ręce i zajmuję się dzieckiem.

Czuję się skonana, a tu o książce dla dzieci powinnam napisać, co i jak się układa. Książka będzie gotowa około dwudziestego trzeciego listopada. A więc zdążę !…

Idę spać, ja pierdolę… Może o tym procesie napiszę jutro.

11.11.2015

Dziś wzięłam opiekę na dziecko. Wczoraj mąż miał migrenę. Cały dzień byłam z Maleństwem. Lało. Nie wyszliśmy na dwór. A ono ma swój rytm. Potem nie mogło zasnąć. Nie umyłam włosów. Myłam o wpół do trzeciej do czwartej nad ranem. Od czwartej nie mogłam zmrużyć oka, ze stresu. Byłam padnięta i było mi zimno. Wzięłam opiekę. Już ten rytm pracy jest męczący. Maleństwo chodzi przy jeździku- autku, ruchliwy, atakuje Braciszka. Nie zostawi się go na minutę.

19.11.2015

Jestem po jedenastogodzinnym dniu pracy. Rodzina już śpi. Zamiast pisać w sprawie stypendium, weszłam na You Tube i puszczam muzykę, oglądam teledyski. Po Un Momento Innej, strasznie zatęskniłam za Elvisem. Często o nim myślę lub po prostu- Elvis ma miejsce w moim sercu, ale nie oglądałam go szmat czasu, a znam te teledyski…

Najpierw obejrzałam In the Ghetto. Następnie Suspicious Minds z Las Vegas z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego roku.  Elvis od tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego roku był w świetnej formie. Z masą, ale wysportowany.

Jego głos. Jest to głos w najczystszej postaci. Nieporównywalny z żadnym innym. Głos cudowny, męski, sympatyczny (tak brzmi, co ja na to poradzę!), seksowny, dojrzały, zawadiacki- piękny. Do tego dusza człowiek. Naprawdę. Czytałam, że taki był, kochał ludzi i miał do nich serce. Zresztą bije od niego taka dobroć pomieszana z prostotą. Elvis muzykalny, bezczelnie utalentowany, świetny tancerz. Zobaczcie nagrania z koncertu właśnie do tej piosenki: Suspicious Minds… Te trzy kropki powinny być dla was zachętą.

Kim dla mnie jest Elvis i co bym dla niego zrobiła, wyrazi ta oto anegdota. Moi teściowie (roczniki: ’46, ’47) mają koleżankę i ta w młodości strasznie była zakochana, i być może po dzień dzisiejszy jest zakochana w Witoldzie Paszcie – front manie zespołu VOX. Po wielekroć powtarzała, że ona Pasztowi „dałaby nawet NA STOJĄCO”. No więc, ja Elvisowi 'dałabym’ na stojąco, w locie i w każdej konfiguracji!

Gdybyśmy żyli w tej samej epoce, bylibyśmy stworzeni dla siebie. A ja, fizycznie w twarzy mam coś podobnego do niego- wyraz, uśmiech- przypominamy siebie, tak to widzę, czuję!

A teraz idę pisać do profesora! (Obym w ramach wdzięczności za napisanie opinii, nie proponowała mu transakcji na stojąco! Mąż radzi mi wysłać zdjęcie mojego biustu. Sic!)

P.S. Te głupoty i śmiałość są przez głupawkę.

24.11.2015

Przyszły książki, a drukarnia miała ją drukować dwudziestego czwartego- dwudziestego piątego listopada. Cóż za zaskoczenie. Ogólnie fajna. Zastrzeżenie do wydania. Literówka. Nie ma jeszcze ebooka.

29.11.2015

Wypisuję adres na zgłoszeniu do stypendium im. Adama Włodka.

Kod pocztowy to: 31-004.

Trzydziesty pierwszy to data mojego urodzenia. Los mi sprzyja. Coś czuję, że je dostanę.

30.11.2015

Mija miesiąc od mojego pierwszego dyżuru i widzicie jakie są tego rezultaty?

Opuściłam się w pisaniu!

Nie nadążam z dziennikiem. Rozsądek o drugiej  w nocy każe mi iść spać , a nie odpalać komputer, bo pobudka jest o szóstej trzydzieści. Boli.

Ile wydarzyło się w Europie, w Polsce nowa władza! AŻ HUCZY! O niczym z tych rzeczy nie napisałam, bo nie miałam nawet siły, by pisać o sobie.

Tak wiele się wydarzyło.

Stać mnie tylko na lapidarność.

Ten dziennik to już nie jest to samo, a może… Właśnie te miesiące pracy pokazują, nawet tu, że  proza życia zabiła sztukę…  Bo nie starcza na nią czasu. Wiele zdań i myśli było we mnie, ale nie starczyło czasu by to zapisać,… Taki system pracy jest zabójczy dla rodziny, naprawdę, wiem co mówię.  Żyjemy tylko po to, by pracować.

……………………………………………………………………………………………………

Jeśli Ci się podobało i chcesz mnie wesprzeć, możesz mi postawić kawę.

Wirtualna filiżanka znajduje się po prawej stronie, u góry- wystarczy kliknąć i zostaniesz przekierowany/a do buycoffee.to

Dziękuję:-)

  15 marca 2023

Ostatni frustrat Europy- odcinek dziesiąty- Październik

Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy

Wydanie 1 , 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone.

ISBN 978-83-942796-0-8

Październik

03.10.2015

Całe podbrzusze mnie boli i to mocno. Owulacja. Dawno mnie tak nie bolał przy niej jajnik. Może się przeziębiłam.

Ostatni miesiąc wolności, a oczywiście leci tak, jak z bicza strzelił, bo nawet nie zdążyłam się obrócić, a już trzeci października!

Powrót do pracy wydaje mi science-fiction. Zaczynam się bać, martwić, denerwować, a z drugiej strony chcę o tym zapomnieć!

Właśnie napisałam pierwszą wersję zgłoszenia na konkurs stypendium im. Adama Włodka. Od razu lepiej się poczułam, bo zrobiłam coś w kierunku wysłania zgłoszenia i wygrania tego stypendium. Potrzebuję jeszcze  dwa listy polecające od autorytetów danej dziedziny. Z jednym nie będzie problemu, a o drugi poproszę profesora ze studiów. Może się zgodzi.

Pomyliłam się, zgłoszenia nie są do trzydziestego października, a do trzydziestego listopada. To dobrze, bo inaczej może nie zdążyłabym z wydaniem książki dla dzieci, a jednym z warunków przyznania stypendium jest już wydana co najmniej jedna publikacja.

Tak kiepsko z wszystkim mi idzie.

Teraz myślę o zakończeniu zbioru opowiadań. Powinnam dokończyć  jedno nieukończone opowiadanie i chciałam napisać jeszcze jedno, ale nie wiem, czy zdążę. Może zamknę już zbiór i skupię się na poprawkach. Powinnam wyciągnąć szpargały z pracy i co nieco powtórzyć.

05.10.2015

Już od pięćdziesięciu minut jest piąty października, a zamierzam tutaj pisać o wydarzeniu z czwartego października. Mianowicie o święcie literackim – rozdaniu literackich nagród Nike.

Czekałam na ten wieczór. Otworzyliśmy z mężem na tę okazję portugalskie wytrawne wino ( ja zmoczyłam tylko usta, dla smaku). Usmażyłam oscypka z żurawiną. I delektowaliśmy się. Obstawiałam Tokarczuk i nie pomyliłam się. Książka historyczna…. No cóż. Ekhem, hmmmm.

Trzymając kieliszek w ręce powiedziałam na głos: za dwa lata tam będziemy.

I TO SIĘ SPEŁNI. Najwyższa pora zauważyć i docenić Laurę Bellini.

Podobało mi się, jak zaprezentował się Jacek Dehnel. Z wielką elegancją i lekkością. Dobrze konwersuje.

Ciekawostką była nominacja dziewczyny zza miedzy, z okolic Koziegłów, w których chrzczona była moja babcia od strony ojca – Wioletty Grzegorzewskiej.

Niedaleko od siebie znajdują się podobne jabłka- myślę sobie.

Za dwa lata, to całkiem możliwe, gdyż będzie to rok znamienity: dwa tysiące siedemnasty. A siedemnastka to bardzo szczęśliwa liczba w moim życiu, i wszelkie daty z siódemką. Będzie to wyjątkowy, świetny rok dla mnie i moich najbliższych.

Oby się spełniło.

07.10.2015

Bardzo źle. Wczoraj miałam jelitówkę. Kłujący ból, wędrujący po całym brzuchu, biegunka, która załapała mnie o czwartej rano i do szóstej nie odpuszczała. Słabość. Poty.

Mąż musiał pojechać na kurs, a ja miałam zostać z dziećmi. Jakoś to przetrwałam. Na szczęście dzisiaj mnie nie czyści już, ale ból nadal w mniejszym stopniu występuje.

Piszę w zeszycie, bo komputer jest zajęty przez męża. W związku z powyżej wspomnianym kursem. Chciałabym pisać i redagować opowiadania, ale nie mogę… Bo mam je na komputerze.

Nie mam pretensji do męża. Skąd. Powinnam mieć swój własny komputer, tylko i wyłącznie do pisania. A nie mam.

Przecież to jest mój warsztat pracy- a czas mi się kurczy – za dwadzieścia trzy dni odhaczę pierwszą dniówkę, i w związku z tym też chciałabym z pisaniem przycisnąć.  A może tak też działa przewrotnie moja psychika, że jak nie mogę usiąść przy komputerze, to akurat mi się chce. A nieprawda, że zawsze mi się chce i  to tak łatwo przychodzi.

Z tym pisaniem, to ja trzymam się jak ten tonący, brzytwy.

08.10.2015

Mąż prześmiewczym tonem, na żarty powiedział do mnie to zdanie, kiedy ja rano nieprzytomna, coś do niego burknęłam: czasem mi się zdaje, że uczucie, które nas łączy, to nienawiść.

Znając męża i kontekst tej wypowiedzi, wiem, że to był żart. Z drugiej strony jest powiedzenie, że w każdym żarcie jest trochę prawdy.

Myślę sobie o tym i tym torem idąc, przypomniał mi się przeczytany wywiad z  kolorowej gazety (od teściowej), z Beatą Kozidrak, wokalistką Bajmu- żoną jednego męża, która powiedziała: że w małżeństwie trzeba się kochać i nienawidzić, wciąż od nowa.

Ile w tym prawdy!

Małżeństwo jest jak porządnie zimą rozpalony piec, ma w sobie dużo żaru (ognia), który może poparzyć, ale i daje dużo ciepła. Te integralne moce buzują, ale dzięki nim miłość solidnie wciąż płonie.

Tak jest między nami. Dużo żaru. Dużo ciepła. Wielka miłość. Czasem iskry…

P.S. Literacki nobel dla Białorusinki Swiatłany  Aleksijewicz  za reportaż. Nie znam, ale wypada poznać.

12.10.2015

Wszyscy się cieszą z tego, że wczoraj Polska pokonała Irlandię 2:1 na stadionie w Warszawie i w związku z tym nasza reprezentacja pojedzie na mistrzostwa Europy w dwa tysiące szesnastym roku do Francji. Ja też się cieszę. Serio. Jednakże wczorajszy urządzony spektakl z confetti po meczu, był dla mnie na wyrost, przesadzony. Fakt. Pojedziemy, ale jeszcze nie wygraliśmy tych mistrzostw! A bicie piany i radość była taka, jakbyśmy już tego cudu dokonali.

Kibicuję Polsce i Francji. Ta ostatnia sądzę, nie powtórzy sukcesu z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego ósmego roku, kiedy to będąc gospodarzem, wygrała.  Nie wierzę w tak prostą powtórkę. A wtenczas nikt nie typował Francji, natomiast ja, wtedy straszna gówniara  powiedziałam w domu rodzinnym na gali otwarcia, że Francja wygra! Gdybym obstawiła wtenczas zakłady bukmacherskie, miałabym co liczyć w portfelu.

Brodząc w tym temacie, chcę się podzielić z wami tym, co mnie tak bardzo razi.

Wycenianie ludzi. Podobno jedno życie ludzkie jest wycenione na milion euro, ale to, co się powtarza i pisze o piłkarzach, woła o pomstę do nieba. Piłkarzy przelicza się na miliony. Lewandowski jest wart XXX, Ronaldo jest wart YYY, a Messiego wyceniają na ZZZ.

A przecież życie ludzkie jest bezcenne dla każdego.

Młodzi adepci orlików, szkółek piłkarskich, słyszą jeden kontekst: piłka – równa się – kasa. Innych motywacji do gry już nie widać. No, może jeszcze: sława.

W gazetkach takich jak Bravo sport rozpisują się nie tylko o dziewczynach piłkarzy, a o i ich majątkach: domach, samochodach. Jako ciekawostka od czasu do czasu ujdzie, ale czego uczymy te nasze dzieci? Dzieci gospodarki kapitalistycznej? Że kasa jest najważniejsza. Ta wiedza wychodzi im już uszami!

14.10.2015

Wczoraj wysłałam ilustracje bajki do wydawnictwa. Mogłam to zrobić wcześniej, ale nie miałam pieniędzy na książkę, więc to tak długo trwało. Jeden pociągnięty sznurek, trąca kolejne następstwa- w tym przypadku zapłatę. Finalnie czekałam również, aż mi siostra zrobi kontrastowanie zdjęć. Poszło. Teraz czekam na umowę z wydawnictwa do podpisania, zrobię przelew i książeczka pójdzie do druku! Typografia zabierze półtora tygodnia, druk do dwóch tygodni. Czyli premiera wypadałaby gdzieś  w okolicy dziesiątego listopada.

Cieszę się na myśl o niej, ale naprawdę nie chcę się już nią zajmować. Jest już poza sferą moich myśli, myśli twórczych, dlatego pora się od niej uwolnić.

            Męczy mnie życie od wypłaty do wypłaty. Do końca miesiąca zostało nam sto sześćdziesiąt złotych, w tym trzeba kupić jeszcze pieluchy ! Drażni mnie czekanie na wypłatę, zaledwie po około dziesięciu dniach, kiedy popłacę wszystkie rachunki i zrobię najpilniejsze zakupy, znów zaczyna się odliczanie. Czuję jak to mnie ogranicza i porządkuje moje myśli w jeden tor: jak sobie poradzimy. Wiem, że jestem gospodarna i że potrafię w kuchni czarować, ale nawet najlepsze wróżki potrzebują składników do eliksirów.

Jest to bardzo mało konstruktywne, podskórnie martwię się, że braknie nam na życie. Boję się, że na przykład wypadnie jakaś choroba i trzeba będzie wykupić drogie lekarstwa (nieuwzględnione) i nie będę na nie miała. Jeśli tak, to wolę je kupić , choćby kosztem jedzenia- bo wiem , że mam rodziców i w skrajnej biedzie  mają własne warzywa i jajka, którymi nas i tak obdarowują. Przeżyjemy. Placków ziemniaczanych utrę i upiekę. Choćby. Zawsze sobie jakoś radzę, ale może przyjść moment, kiedy ta kalkulacja strzeli. Do pożyczania jestem zbyt dumna. Muszę lawirować, kombinować, wymyślać co tu zrobić, i jak zrobić, żeby starczyło jedzenia i na jedzenie.

Zamiast cieszyć się ostatnimi dniami wolności od pracy, to ja już się martwię i podświadomie czekam na wypłatę, na termin dwudziesty piaty października (jak dobrze pójdzie). A potem co? Zapłacę rachunki, kupię buty i bluzkę oraz nowy stanik do pracy (ostatni był kupiony dla matki karmiącej, jak się urodziło Maleństwo). Podstawy podstaw. Starszy też potrzebuje spodnie i buty, bo tak szybko wyrasta. Kupię to i znów będę czekać na koniec listopada. I tak jest miesiąc za miesiącem. Przecież to jest chore. Te koszty utrzymania w Polsce i ceny żywności! Przecież wegetujemy. Może moje pisanie coś zmieni, ale finansowo dotychczas poniosłam tylko koszty: osiemset złotych strona internetowa, e-book czterysta osiemdziesiąt złotych, książka papierowa- siedemset czterdzieści złotych. Mój debiut na pewno mi tego nie zwróci. Chyba, że nastąpi  jakiś boom, np. zachwyci się nią jakiś dziennikarz, będzie audycja o niej i w jakiś sposób zostanie nagłośniona i wtedy ruszy lawina sprzedaży. Może jakieś wydawnictwo będzie chciało samodzielnie dodrukować wydanie drugie bajki. Tylko wtedy coś zarobię.

***

20.46. W mojej głowie krzyczy jedna myśl: pierdol się, pierdol się, pierdol się!!!!!!!!!!!!!!!!!!

P.S. Na wkurwie pisze mi się najlżej!

15.10.2015

Kryminały.

Zewsząd wylewają się kryminały. Nie mogę się nadziwić tej modzie. Nie dość, że przemoc, wypadki, morderstwa wyzierają z mediów, wiadomości, to jeszcze dobrowolnie zanurzać się w taki świat w książce – o nie! Stale tylko opisy zbrodni, ran, sekcji zwłok, psychopatów- co w tym może być ciekawego? To że po nitce do kłębka?

Nie bawi nie to. Wolę czytać o literaturze, o życiu, jego metaforze, rzadko w proporcji jeden do jednego. Dobra literatura, to dla mnie treść dająca do myślenia, zapadająca w nas głęboko. Poruszająca. Taka, która otwiera zamknięte klapki w naszym umyśle bądź potrafi nas przewartościować.

Co rusz kryminały, autorki i autorzy – piszą wręcz na wyścigi. Przesyt.

Staromodne dziś kryminały Christie są jeszcze do zaakceptowania, ale nie wszystkie.

Próbowałam przeczytać Camllę Lackberg, ale mnie nudziła! Nie moja bajka, o nie!

21.10.2015

Trochę boli mnie głowa i mocno rozpieprza frustracja od środka.

W jakim jestem miejscu?

Za tydzień  w piątek idę do pracy i na samą myśl o tym, mam odruch wymiotny. Patrzę na Maleństwo i chce mi się płakać, że takiego Słodziaka zostawię na jedenaście godzin, kiedy on najpewniej czuje się ze mną. Chcę być przy nim. Patrzeć jak się śmieje, karmić go i wychodzić z nim na spacerki, a nie siedzieć w skomputeryzowanym, naelektryzowanym biurze.

W jakim jestem miejscu?

Chciałabym też ubrać się w nowe ciuchy, zrobić wystrzałowy makijaż i pojechać gdzieś na miasto, posiedzieć w knajpce na kawie, pójść potańczyć, poczarować. A potem wrócić.

To życie ma tak wyglądać?  

Na spędzaniu go na przygotowaniach?

Przygotowywanie się przed pójściem do pracy, to znaczy: ugotowanie jedzenia dla całej rodziny, zrobienie zakupów, żebym miała co wziąć do jedzenia ze sobą i żeby domownikom niczego nie zabrakło. Cały następny dzień bycie poza domem, a na następny, po tym spędzonym dniu w pracy, znów od nowa – gotowanie, uzupełnianie zapasów, nadrabianie zaległości, np. zrobienie prania i szykowanie się na następny dzień do pracy. Kołchoz.

Jestem rozbita. Dostałam umowę z wydawnictwa i ta umowa mi się nie podoba. Zaraz w tej sprawie napiszę maila do wydawnictwa, aby mi to wyjaśnili do diaska. Moje zastrzeżenie budzi fakt, że wydawnictwo może wykupić cały mój nakład z pięćdziesięcio-pięcio procentowym rabatem. Następnie zrobić dodruk, nawet dwa razy większy z automatu i obciążyć mnie kosztami. Nie podoba mi się to.

Umowa nie podpisana, a publikację powinnam mieć  na stole przed trzydziestym listopada, gdyż chce się ubiegać o to stypendium!

W sobotę targi książki w Krakowie. Chciałabym pojechać, bo jest jedna pisarka, która mnie interesuje, nawet więcej, bo i Bieńczyk ma być, i Chutnik oraz wielu innych.

Mąż mnie namawia, żeby pojechać, ja się kryguję, bo mi się trochę nie chce, bo Maleństwo jeszcze małe i zbyt duża szarpanina to będzie. Do tego jeszcze buzuje we mnie złość i zazdrość, że to ja powinnam tam siedzieć i podpisywać własne książki. Przyrzekłam sobie w duchu, że  pojadę na targi właśnie w takich okolicznościach.

Więcej we mnie jest tej złości na samą siebie.

Pojadę – powkurzam się jeszcze bardziej. Nie pojadę – będę żałować, bo ostatni tydzień wolności i mogłam skorzystać, odchamić się.

Pojadę – kosztem zmęczenia i niezrobionych rzeczy; powinnam poukładać i posegregować własną garderobę przed pracą i zacząć powtarzać  kryteria  oraz instrukcje operacyjne do niej potrzebne. Jeszcze nie wiem, czy pojadę, ale szalupa przechyla się na nie.

A! Jeszcze kwestia pieniędzy! Najważniejsza, zdałoby się w naszej sytuacji…

Jeśli wypłata nie wpłynie w piątek ( a byłby to dwudziesty trzeci, więc raczej za wcześnie i nie zanosi się), to nie będzie pieniędzy na podróż i może dobrze, bo samo się wyjaśni.

Właśnie! W jakim ja jestem punkcie, że mnie nie stać?!

 Nie mam żadnego zabezpieczenia finansowego dla dzieci i ze względu na dzieci! Jestem taka niezaradna, czy nasze pensje są tak niskie, a ceny horrendalne?

Już jest dwudziesta trzecia zero jeden na zegarze. Sprzeczności mną targają. Piję herbatę z własnoręcznie robionym sokiem z czerwonej porzeczki. Starzeję się, przemijam. Też to zauważam.

Jeśli mi nie wyjdzie z książkami i pisaniem, nie wydam niczego z tych trzech rzeczy, a spróbuję, to pomyśle o trzecim dziecku. Jeśli tak udane nam wychodzą, to niech przynajmniej to życie spożytkuję lepiej, i będę robić coś, co mi wychodzi. Dzieci na pewno. Naprawdę. Jeszcze przed trzydziestym piątym rokiem, żeby nie być zbyt starą i śpiącą oraz ażeby różnica nie była zbyt duża. To ma sens. I to nie jest zamiast. Takie myśli plączą mi się po głowie.

24.10.2015

Byłam na targach, mąż namówił. Pierścionek zgubiłam. Tłok.

28.10.2015

Wczoraj przyszła wypłata, od razu pojechaliśmy po zapas pieluch i na spacer do parku. Było pięknie.

Dzisiaj pojechałam na zakupy, choć rano nie bardzo mi się chciało zostawiać Maleństwo. No, ale rozsądek nakazywał wyjazd, bo nie chciałam tego chaosu zostawiać na jutrzejszy ostatni dzień wolny przed pracą. Jutro muszę się spakować: od kawy i herbaty, po gąbkę do mycia szklanek, notatki i buty na zmianę. I powtarzać, przeprać jeszcze stanik i bluzkę, którą kupiłam dzisiaj. A  przede wszystkim powtórzyć materiał, bo tak ze mną jest, zapowiadam od miesiąca, że będę powtarzać , a ostatecznie będę to robić dzień przed… Cóż zrobić, jak wolę pisać: jest to dużo przyjemniejsze i efekty dużo bardziej satysfakcjonujące.

Niemniej myślę sobie, że w piątek przyjdzie kryska na Matyska.

Tak dawno nie byłam na zakupach! Normalnie, pościłam jeśli chodzi o ciuchy.

Skupiłam się na butach. Musiałam zakupić zimowe oraz do biura na zmianę. Jak na złość wiele par mi pasowało i było fajnych na moje pokuszenie, jak nigdy! Zimowe kupiłam wysokie trapery wiązane, takie trochę oficerki z grubą, czarną podeszwa za dwieście siedemdziesiąt dziewięć złotych. Buty do biura: wytypowałam dwie pary, różne od siebie, ale obydwie potrzebne. Czarne, wiązane półbuty, też a la trapery, z noskami i piętami lakierowanymi, wiązane. Noski z wyciętym sercem a la czasy prohibicji i swingu. Czadowe. Też na grubej podeszwie. Cena sto dziewięćdziesiąt dziewięć złotych. Drugie granatowe, wiązane- lekkie i wygodne za sto siedemdziesiąt dziewięć złotych. Kupiłam te drugie, a teraz żałuję, bo więcej mam czarnych spodni, no i były bardziej ekstrawaganckie, z drugiej strony rockowe, zadziorne, z charakterem. Teraz żałuję. Prócz tego kupiłam stanik na przecenie i spodnie rekreacyjne, takie na co dzień, po mieszkaniu, też z przeceny. W Rossmanie tusz do rzęs, ale już widzę, że chciałam tanio, i nie trafiłam dobrze. A podobał mi się taki za czterdzieści złotych. Wydałam kupę forsy. Będę musiał pożyczyć od mamy.

Wydałam prawie pięćset złotych na buty! Oglądałam też buty ze sztucznych tworzyw. Tańsze. Nie podobają mi się i według mnie takie buty śmierdzą. Kupiłam skórzane, ale ponoszę je kilka sezonów, bo ja tak zdzieram buty. Minimum dwa lata.

Chciałabym teraz tamte drugie, czarne półbuty. Ekspedientka zasugerowała mi granatowe, bo ponoć sprzedają się bardzo dobrze, klienci chwalą je ze względu na wygodę. Też są zgrabne i dobrze się prezentują, no ale tamte były takie dziewczyńskie…. Mąż mnie pociesza, że kupię sobie w przyszłym miesiącu. No nie wiem, jak potrzebuję narzutki, jeszcze jakieś bluzki na zmianę, to powinnam w pierwszej kolejności je kupić. Same braki w szafie. Reszta ciuchów dostatecznie zużytych. Pora na wymianę generacji na wieszakach.

Słuchałam Roxy music i ich wykonanie Jealus Guy, Lennona. Lubię tę piosenkę.

Nie było mnie pięć godzin. Mąż był z Maluszkiem. Dali radę. Ale co będzie jak zniknę na jedenaście godzin?

Ja się będę stresować.

A jeszcze jutro nagotuję: zupę, kompot ( Maleństwo uwielbia jabłkowy). Tyle do zrobienia… Jak zwykle z niczym nie mogę zdążyć.

Aaaa! Zapłaciłam za książkę. Hurra.

30.10.2015

Jestem po pierwszym dniu pracy. Było sztywno. Mąż dał radę. Jest dwudziesta trzecia dwadzieścia dwie, w tle leci Dziewczyna z tatuażem. Dużo pracy przede mną. Cześć nowości do opanowania. Wielką część pamiętam.

Wiem jedno, połowa sukcesu albo i więcej zależy od teamu w pracy. Brakuje takiego teamu. Zamiast tego jest podkopywania dołków, cieszenie z czyjegoś nieszczęścia, praca kosztem drugiej osoby i takie myślenie: skuś, babo skuś.

Tęskniłam za Maleństwem, ale było wsparcie dziadków.

Że też tak dałam dupy i wróciłam na etat.

…………………………………………………………………………………………………………….

Jeśli Ci się podobało i chcesz mnie wesprzeć, możesz mi postawić kawę.

Dziękuję!

  8 marca 2023

Ostatni frustrat Europy – odcinek dziewiąty – Wrzesień

Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy

Wydanie 1 , 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone.

ISBN 978-83-942796-0-8

Wrzesień

02.09.2015

Mam dosyć. Jestem napięta jak struna. Na moim karku tkwią dwa: guzy, kamienie, grudy – zwał jak zwał. Jestem napięta jak cięciwa z łuku, tylko nie wiem, kiedy wystrzelę. I co się stanie, gdy wystrzelę. Nijak nie może ze mnie to napięcie zejść.  W tej chwili nie uprawiam sportu, bo nie biegam. Nie tańczę (dzisiaj ciut w kuchni przy włączonym radiu).

Ale, najgorsze – nie robię znaczących postępów w pracy nad książkami. To mnie bardzo demobilizuje. Kiepsko z możliwościami przy Maluszku. Cały dzień mi przy nim schodzi oraz na gotowaniu, praniu, zmywaniu  i wydawaniu posiłków.

Z tyłu głowy czai się temat powrotu do pracy oraz rozłąki z Maleństwem. Zmuszam się do nie katowania takimi myślami. Od pierwszego października mam plan do mentalnego powrotu do pracy, ale na razie obiecałam sobie wykorzystać ten cenny wrzesień do maksimum.

Smutno mi. Na linii ja – małżonek złowrogie milczenie. My tak potrafimy milczeć niezadowoleni, ze złością, nikt nie wybucha, tylko potem mięśnie na karku zamieniają się w głazy. Meczą mnie te niedopowiedzenia, niewypowiedziane zastrzeżenia, te złości na samych siebie, co negatywnie rzutuje na atmosferę w domu. Dwoje zawodowo niespełnionych… Dwoje marzycieli i frustratów…

Wczoraj pisałam, a właściwie większość czasu siedziałam na internecie, na własnej stronie do wpół do drugiej w nocy. A rano nakręciłam budzik na szóstą. Później zmieniłam na szóstą czterdzieści pięć. Nie mogłam zasnąć. Na wstępie Maleństwo się budziło, potem nowa roleta się urwała z bębna (rolki ) przy jednej okiennicy. Maleństwo buszowało po łóżku, więc rano wstałam nieprzytomna robić Starszemu śniadanie. Do tego front atmosferyczny, niskie ciśnienie i naprawdę dzisiejszy dzień przemordowałam. Walczyłam ze sobą by nie zasnąć, bałam się o Maleństwo, że kimnę na chwilę, a on np. spadnie z łóżka. Pod wieczór trochę mi jest lepiej. Teraz jest dopiero dwudziesta druga. Zaparzyłam czystek z melisą i zamierzam chwilę popisać (na czas zaparzenia i wypicia zioła). Potem kładę się spać w ramach postanowienia o przestawianiu własnego budzika biologicznego. Nastawię budzenie na szóstą, wiem, że to nie jest wcześnie, i jak chodziłam do pracy, to wstawałam wcześniej, ale muszę jakoś odespać i zrównoważyć ten bilans.

Ciekawe, jak dzisiaj Bobas da nam popalić, bo do tej pory obudził się już dwa razy. Ale jak o dwudziestej trzeciej udałoby mi się udać do łoża, to jest szansa, że jutrzejszy dzień będzie lepszy. Naprawdę, tak ciężkiego dnia dawno nie miałam. Notorycznie chodzę późno spać, ale jednak dużo od tego zależy, kiedy zasnę, jeśli to jest po drugiej, trzeciej w nocy, to jest kiepsko. Jeśli to jest pierwsza, to w dzień jeszcze da się żyć. Pojutrze nastawię budzenie na piątą trzydzieści. Podejrzewam, że dwa tygodnie będą najtrudniejsze, następnie zacznę się przyzwyczajać.

Wczoraj prowadząc samochód, naszło mnie następne, nowiuśkie opowiadanie. Tytuł: łowca bądź łowca pogody. Dobry moment, co?

08.09.2015

Godz.22.14.

Maleństwo o dwudziestej poszło spać! Hurra! Natomiast kolejne dwie godziny myłam gary i ogarniałam kuchnię. Teraz zasiadam do pisania. Dzisiejszy dzień miał w sobie powiew wielkiego wyjścia, świata. Po czternastu miesiącach wybrałam się do fryzjera – bliskiego i lokalnego. Musiałam. Już od dłuższego czasu nie mogłam się rozczesać, tylko na mokro, a na głowie robił mi się wielki kołtun. Już raz jeden musiałam odciąć, bo był do nie odsupłania.  Z włosami mam katastrofę z powodu ich wypadania. Minimum sto dziennie gubię. Mam garść pozwijanych włosów, po każdym myciu.  Pełną, w miarę ubitą garść ! To też zmotywowało mnie, by pójść. Podcięłam z osiem centymetrów oraz zrobiłam zabieg nawilżający z sauną. Fryzjerka uczesała mi francuz na głowie, ażeby odżywka się lepiej wchłonęła. Przy okazji odsłoniły mi się zakola, których nigdy nie miałam, a teraz na skutek wypadania włosów- są! Mam zakola pokryte babyhair – dobrze, że ten meszek, czyli nowe włosy jest, bo inaczej byłabym łysa. Przebyta nadczynność to jedno, ale mój stres jest gigantyczny. Pozornie siedzę w domu z dzieckiem, a w praktyce lękam się i borykam z ciągłymi brakami finansowymi,  powrotem do  pracy, krytycznie rozliczam się z pisania, a raczej niepisania. Jestem bardzo znerwicowana, zwłaszcza w środku miażdżę te nerwy, aby dzieci tego nie czuły, ale stres właśnie daje w taki sposób znak o sobie – łysieniem i zablokowanymi mięśniami pleców. Po powrocie spieszyłam się z obiadem, bo starszy miał orlik, i tak się zestresowałam, że poczułam rozlewające ciepło po klatce piersiowej, lekki ból. Mąż powiedział mi, że bardzo zbladłam. Pomyślałam, czy to nie był zawał serca. Podobno niektórzy przechodzą zawały i nawet o tym nie wiedzą.

Sypię się.

Jakby tego wszystkiego było mało, to po przeprowadzce mamy zdezelowane łóżko, to nie jest to, co wcześniej. Jego demontaż całkowicie je osłabił i rozchwiał. Z tego tytułu oraz spania na boku, bo Maleństwo obok ciągnie mleko z piersi, bądź śpi, dziś odezwał mi się kręgosłup w odcinku lędźwiowym. Ostre kilkusekundowe kłucia, nigdy wcześniej takich nie miałam. I czuję, że mnie tam boli, że krzywi mi się kręgosłup. Stojąc w kuchni poczułam od tego miejsca lekkie promieniowanie w dół, do nogi. Wiem, co to oznacza, nie daj Bóg dostąpię niechlubnej przyjemności zaznania rwy kulszowej. Oby nie! Jeśli czegoś nie zmienię, łóżka lub nawyku Maleństwa, to w takiej sytuacji rwa kulszowa murowana. A wiem ze słyszenia, co to za piekło. Ponoć sterydy tylko są w stanie uśnieżyć ból.

Po wizycie u fryzjera jestem zmotywowana bardziej do przeprowadzania kuracji zaleconych przez lekarzy. A więc, prócz medykamentów na tarczycę, powinnam dwa razy dziennie zażywać po kapsułce witaminy A plus E. Raz dziennie witaminę C. Magnez z witaminą B6 raz dziennie. Drożdże piwne trzy razy po pięć tabletek. Spróbuję pociągnąć tak przez tydzień, bo nie łykam tych witamin tak regularnie, właściwie łykałam tylko na początku, a te drożdże to z dwa razy po pięć tabletek. Mam opór na połkanie, już wystarczy, że te tarczycowe leki połkam, bo muszę. Ale pomyślałam sobie, że jeśli…

Jestem tak śpiąca, że oczy kleją mi się tak, że nie jestem w stanie przeczytać  tego, co napisałam, bo tak bardzo chce mi się spać.

09.09.2015

Telefony do kadr.

Spanie na podłodze.

10.09.2015

Migrena. Praca.

11.09.2015

Ta data dzisiaj oznacza dla mnie tylko i wyłącznie początek nowej edycji Tańca z Gwiazdami. Czy już kiedyś Wam pisałam, że to mój ulubiony program z serii reality? Chętnie wzięłabym w nim udział. Taniec… Ach..! Łzy pociekły mi po policzku, kiedy laureaci poprzedniej edycji zatańczyli na początek. Patrzę na siebie i siebie nie poznaję? Naprawdę. Moje ciało się zmienia, wiotczeje, sylwetka opada , garbię się, kręgosłup boli.

Ale co się dziwić, jak wciąż: gotuję, myję garnki, spaceruję z wózkiem, pilnuję dziecka, segreguję pranie, robię pranie, rozwieszam na suszarce- pranie, układam pranie… Robię zakupy do lodówki oraz łazienki. Jestem domowym komputerem, wiem czego brakuje, co trzeba dokupić, które rachunki zapłacić, co ugotować i upiec, o co się postarać, jak goście przyjdą… Organizuję życie rodzinne. Cenię sobie tę pracę, bo inni traktują już jako oczywistość…

Większość kobiet tyra, pcha tę całą organizację zwaną: domem do przodu, nie narzekając, bo wiedzą, że inaczej wszystko się rozsypie, przepadnie. Czują tę odpowiedzialność i dają radę, tylko że same dla siebie już nie istnieją. Muszą myśleć o wszystkich i wszystkim, na myślenie o sobie i o własnych potrzebach oraz zdrowiu, już nie starcza miejsca.

Dzisiaj pierwszy raz pomyślałam o rozstaniu. I nie rzecz w tym, że jesteśmy złymi ludźmi. Nie. Jesteśmy samotnikami, marzycielami, niespełnionymi i rozczarowanymi. Życie staje się coraz trudniejsze, brakuje czasu i pieniędzy na wszystko. Do końca miesiąca, po opłaceniu rachunków i zakupieniu wszystkich niezbędnych rzeczy z okazji pierwszego września, zostały nam marne grosze. Mam zapas jedzenia na pewien czas, tak, ze możemy kupować podstawy typu: chleb, masło, wodę mineralną i.t.p. Ale do pensji zostało około szesnastu dni. I tak jest dosyć często, bo prawie zawsze są jakieś okoliczności.

Nie pokłóciliśmy się nigdy o pieniądze, i moje myśli o rozwodzie nie dotyczą tej sfery. Chodzi mi bardziej o postawę partnera. O to nabuzowanie wiecznie, pretensje, czasem komentarze bądź milczenie naładowane negatywnymi emocjami. Czasem czuję się w domu jak intruz z powodu wibracji i złych emocji, bo nie to, że się boję. O tym nie ma absolutnie mowy. Chodzi mi o tą beznadziejną atmosferę, która naładowana jest złością, niewypowiedzianymi głośno wyrzutami jak elektrycznością.

Nie wiem, czy mogę być sama. Boję się być sama pod pewnymi względami, a innymi nie. No i Maleństwo takie małe, przede wszystkim ono mnie stopuje, ale jeśli będzie coraz gorzej? Mąż też czuje tę atmosferę, i też chce uciekać, stale gada o załatwianiu pracy zagranicą, tak, że niby bylibyśmy razem, a osobno, nikt nikogo by nie wkurzał, a jeśli sami siebie, to nie na widoku tego drugiego.

Nie wierzę w cudowne związki. Myślę, że ludzie w większości nie przyznają się aż do tak złych kondycji związków, a po drugie, lęk o dzieci plus wspólny majątek powstrzymują przed rozłąką. Z kalkulacji siedzi się razem, ledwo akceptując…  Jest wspólne przedsiębiorstwo gospodarcze, ale pasji, zauroczenia wzajemnego w tym nie ma prawie śladu.  ŻYCIE CODZIENNE, PRZEPEŁNIONE OBOWIAZKAMI, TO NIE MIÓD. Nie boję się pracy i obowiązków, nie unikam ich, tu – w domu, ale oczekuję ciepła, przyjaznej atmosfery, troszkę fantazji i chęci. Nie do wszystkiego potrzebna jest kasa, np. mógłby zrobić wieczorek taneczny w domu, a nie tylko zapisywać listy i odhaczać co jest do zrobienia, a co zrobione.

Czy moje życie jest przegrane? Pod względem dzieci – nie. Ale pod innymi, może… To się jeszcze okaże. Ale chyba tak. Planowałam nie wracać do pracy, a teraz staję przed taką koniecznością.

Wiem, że każdy ma wady i zalety. A to może ja nie nadaję się do związków. Nie wierzę w księcia z bajki. Nie ma takiego faceta. Nie ma. Jak np. ma super pomysły, lubi zabawę, to nadużywa alkoholu, jak jest super ojcem, to np. zapomina o tobie, jak dobrze zarabia, to przy tym jest maminsynkiem. Chcę powiedzieć, że nie ma ideału, a jeśli wam się wyda, że takiego spotkałyście, to czas i obowiązki oraz problemy to zweryfikują. Jak tylko zaczną się zależności, on poczuje się bardziej jak ten pan i władca, burżuj, zabieganie o was będzie miał w poważaniu, a adorowanie według niego będzie polegało na spełnianiu własnych życzeń.

Aha. Na koniec ostatnia rada. Nigdy nie mówcie o byłych związkach, bo będzie wam to zapamiętane i wypominane do grobowej deski, zwłaszcza w małych złośliwościach – szpilach.

Tak jak jest na początku związku, to nie wróci. Nie wraca z zasady. W mózgu różowe okulary wypalają się po około dwóch latach miłości.

13.09.2015

Ostatnie wpisy były bardzo osobiste i tak naprawdę nie dotyczą tylko mnie, ale drugiej strony. Nie wiem, czy nie skasuję tego postu. Mąż w lepszym nastroju. Ta pompa nabuzowania zeszła z niego, tylko nie wiadomo, kiedy wróci.

Dzisiaj byliśmy na ognisku, pogoda piękna, płomienie pachnące wokół modrzewi. Ostatki lata.

15.09.2015

Wczoraj intensywnie pisałam, i to w dzień. Maleństwo zasnęło na południową drzemkę, a ja zasiadłam do pisania. Dawno nie pisałam tak wcześnie. Jak lekko mi szło! Pomysł na opowiadanie miałam już przemyślany wcześniej. Pisałam prze dwie godziny, do momentu obudzenia się Dzidziolka. Napisałam połowę opowiadania. Gdyby spał dalej, może udałoby mi się je skończyć.  Nie chcę rozwlekać napisania go w czasie, bo moje pomysły stracą świeżość.

Dzięki temu opowiadaniu poczułam wiatr w żaglach. Dawno nie pisałam z takim zaangażowaniem i prędkością. Jednak inna jakość pracy jest w dzień niż wieczorem.

A dzisiaj? W tej chwili jest dwudziesta trzecia trzydzieści pięć. A Maleństwo zasnęło przed dwudziestą. Do dwudziestej pierwszej myłam gary oraz przebrałam śliwki na powidła i pierwszy garnek postawiłam na malutkim ogniu, na najmniejszym palniku kuchenki gazowej. Zaczęłam od sprawdzania skrzynek, potem weszłam na ulubione blogi, zaczęłam czytać i jest dwudziesta trzecia! Wypiłam kawę i wracam do opowiadania. Już jutro czas obróci się na drugą połowę września. Zaklęty czas. A ja go przed chwilą tak zmarnotrawiłam, a fe!

22.09.2015

Jest dziesięć minut po północy. Przed chwilą leżałam pod kocem i czytałam na kanapie dwójce. Rozpierał mnie ból w plecach w okolicy lewej nerki. Podejrzewam piasek lub złogi przemieszczające się, bo co innego miałoby to być?

Dwudziestego września skończyłam opowiadanie: Łowca pogody. Odleży się, to przeczytam i sprawdzę, czy aby jakichś poprawek nie wymaga, ale jestem nawet zadowolona. Mieści się na sześciu stronach A4, czcionką numer jedenaście , przeczytałam na głos małżonkowi i twierdzi, że dla niego z dotychczasowych, to jest moje najlepsze opowiadanie. Cieszę się, że je tak wysoko ocenił. Chciałabym napisać jeszcze dwa do zbioru oraz włączyć do niego jeszcze jedno stare opowiadanie, tylko nanieść na nie lekkie poprawki. Idealnie byłoby zająć się tym i ukończyć do końca września, ale raczej jest to nierealne. Powinnam dokończyć ilustracje do bajki, i po wypłacie zapłacić zaległość oraz zakończyć ten etap. Źle, że tak to odłożyłam, nie mam energii by się nią teraz zajmować, a powinnam, by wydać ją koniecznie przed trzydziestym października. Do tego terminu mija czas przyjmowania zgłoszeń w konkursie na stypendium dla młodych pisarzy z Fundacji Szymborskiej. Trzydziestego października wracam do pracy. Teraz zauważyłam, że ten dzień będzie dla mnie podwójnym ultimatum.

Czas żałoby z powodu  powrotu do pracy chyba już minął. Jakoś to przebolałam i godzę się z tym, powoli… Jeszcze sobie tego nie wyobrażam, poczuję na własnej skórze, jak zacznę do niej chodzić. Poczujemy wszyscy, bo będę pracować co drugi dzień po jedenaście godzin. Nie dwanaście, bo odbieram jedną godzinę za karmienie piersią. Nie będę pracować na noc, bo wypełniłam stosowne oświadczenie i na razie się nie zgadzam; do czwartego roku życia dziecka, mam prawo nie pracować na noc, nie pracować powyżej ośmiu godzin oraz nie pracować w wymiarze nadliczbowym, nie pracować poza miejscem pracy (zwolnienie z delegacji).

Podoba mi się, jak sama sobie stawiam kolejne progi, a raczej przesuwam ich granicę. Wcześniej uważałam, że nie wrócę do pracy, a jeśli tak, to od razu przynajmniej na rok wezmę jeszcze bezpłatny urlop wychowawczy, by być z Maleństwem oraz pisać.

Teraz wyznaczam sobie nową granicę do pierwszego lutego następnego roku. Zamierzam pracować trzy miesiące, następnie połowę urlopu wypoczynkowego zaplanować na styczeń (planujemy urlop w grudniu z góry na cały rok), kiedy dziecko jest potrzebujące i jeszcze małe. W tym czasie powinno się rozstrzygnąć stypendium. Jeśli dostanę, to idę na wychowawczy. Dwa tygodnie przed pójściem na wychowawczy, powinnam złożyć wniosek. I tak zrobię, jeśli dostanę stypendium…

 A co, jeśli go nie dostanę? Zostanie mi tylko polubić moją sytuację. Nie wiem, czy to się uda.

Maleństwo zostanie z tatą. Cieszę się, że z nim. Z drugiej strony tacie tego zazdroszczę, że ja nie będę mogła też być obok.

Zostało mi trzydzieści osiem dni wolności, od pierwszego października będę odliczać, a raczej wyświetlacz w telefonie będzie krzyczeć datą, kalendarz na ścianie będzie krzyczeć datą, wszystko będzie oznajmiać, że to kolejny dzień października – aż potoczy się do trzydziestego. I będzie wielki stres.

Z tą wolnością to przesadziłam, bo jak wspominałam wcześniej, muszę doprowadzić wydanie bajki do końca. Zamknąć zbiór opowiadań oraz napisać projekt do konkursu na stypendium. Poza tym wysupłać forsę i pojechać po elementarne zakupy do pracy, jak buty i bluzka. Wszystko zużyte. Nie mogę pójść w tych samych, kilkuletnich butach, na których szwy już popękały.

Co do forsy, to pisałam, jak krucho z  nią u nas we wrześniu. Dobrze, że moja mama obdarowuje nas plonami jesieni z własnej działki, a więc wczoraj przytaszczyliśmy do domu: ziemniaki, kapustę, winogrona, słonecznik, jabłka, gruszki, porę, pomidory, buraczki czerwone, brzoskwinie oraz wcześniej sezonowo np. czereśnie. Jest to pyszne i zdrowe oraz ratunek w biedzie spory!

Może w piątek już będzie wypłata, oby, bo jeśli do piątku nie zapłacę za telefon, zostaną mi zablokowane połączenia wychodzące. Dotychczas raz w życiu mnie to spotkało, jeśli wyplata nie wpłynie, spotka mnie drugi. Ale cóż poradzić: jak książki, zeszyty trzeba było kupić, oprócz tego dwie pary butów dla starszego, garnitur, są to duże jednorazowe wydatki, więc tak to teraz wygląda. Byle nie brakowało na życie i rachunki, to podstawa. Dzięki temu też widzę, że z tym moim powrotem do pracy nie mam wyboru.

23.09.2015

Za pół godziny wybije północ. Od pół godziny siedzę na komputerze, ale słuchałam i gapiłam się na teledyski Innej. Fajna dziewczyna.

Maleństwo miało dzisiaj ciężki dzień. Nie spało w dzień, a jak zasnęło o siedemnastej trzydzieści, to po chwili sąsiedzi z parteru zaczęli walić po rurach kaloryfera, wiec się obudził. Później, to już nie wiedział czego chciał, trzeba było go nosić na rękach i co chwila zmieniać zabawy, i wymyślać nowe.

Następnie myłam gary, zmieniłam męża, bo przez ostatnie dni on zmywał, no a potem poszłam umyć włosy po olejowaniu. Zaczęłam nacierać skórę głowy olejem kokosowym, potem przeczesuję te włosy grzebieniem i chodzę po mieszkaniu. Wieczorem zmywam włosy i ostatni raz płuczę wodą z octem. Liczę na to, że olej kokosowy wzmocni moje cebulki i zahamuje to wypadanie, oprócz tego obserwuję spektakularne efekty nawilżenia i pogrubienia włosów.

Dziś rano mąż przeczytał moje opowiadanie z dwa tysiące trzeciego roku, które chcę włączyć do zbioru opowiadań, bo uważam je za dobre. Był pod wrażeniem, powiedział, że to opowiadanie podoba mu się na równi z tym ostatnim. Cieszy mnie ta ocena, bo mąż łatwo nie wpada w zachwyt, wiem, że jego opinia jest szczera. Oby tak dalej mi szło z pisaniem.

25.09.2015

Godz.00.30

Pójdę do pracy i za te swoje marzenia o pisarstwie zapłacę.

Najgorsza rzecz dla pisarza, to rehabilitacja jego twórczości po śmierci.

30.09.2015

On ma status pokrzywdzonego, bo sprząta. Ja jestem winna, bo piszę.

………………………………………………………………………………………………

Jeśli Ci się podobało i chcesz mnie wesprzeć, możesz mi postawić kawę!

Dziękuję:-)

  1 marca 2023

Ostatni frustrat Europy- odcinek ósmy- Sierpień

Laura Bellini: Ostatni frustrat Europy

Wydanie 1 , 2023

Wszystkie prawa zastrzeżone.

ISBN 978-83-942796-0-8

Sierpień

02.08.2015

Godz.00.50

Inercja kompletna. Dzisiaj będą goście. Muszę gotować, sprzątać, piec. A strasznie mi się nie chce. Mąż miał przeczytać moje opowiadania i dla mnie zrecenzować, ale też nie ma czasu. A szkoda, bo chciałabym poznać jego opinię i rozsyłać te opowiadania, bo czas leci.

04.08.2015

Mały spadł z łóżka. Gdy spaliśmy. Na szczęście nic się mu nie stało.

06.08.2015

Zdecydowałam się na wersję papierową. Robię ilustracje.

07.04.2015

Wysłałam opowiadania do dwudziestu czterech wydawnictw. Do dwóch autoresponder odrzuca mojego maila. Jeszcze dwa zostały- przyjmują wersje papierowe. Jest pierwsza piętnaście w nocy. Właśnie skończyłam.

08.08.2015

Wydawnictwa: Rebis, Otwarte, Prószyński i S-ka odmówili, od razu dostałam maile zwrotne, że nie są zainteresowani opowiadaniami i to nie jest ich profil wydawniczy.

Właśnie skończyłam szkicować ilustracje do bajki. Boże, nie rysowałam od dawna, od końca podstawówki tak na poważnie – bo wtedy miałam plastykę i wymagano tego ode mnie, potem już bazgrałam czasem coś po teczkach na zajęciach. I nie wiedziałam, że będzie z tym tyle frajdy! Jedno zwierzątko nie za bardzo mi wychodzi, ale samo szkicowanie bardzo uspakaja. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to tak wycisza. Resetuje mózg. Ilustracje mam w głowie, widzę konkretne kadry fabuły, jak zdjęcia z filmu. Nawet to ma ręce i nogi. Oczywiście same rysunki są prymitywne, ale podobają mi się. Uważam za udane, na to, jakim laikiem jestem w tej dziedzinie.

09.08.2015

Od wczoraj boje się, że jestem w ciąży. Nie chodzi o to czy chcę, czy nie. Ale o to, jak sobie damy radę, jak ja dam radę. Tak mała różnica wieku… Wtedy to już palcem do d… nie trafię. Nie mamy niańki rodzinnej bądź płatnej na stanie, doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Karmienie piersią to długie godziny ślęczenia, spacerki, zupki, pilnowanie przy raczkowaniu i próbach wstawania. Usypianie, wstawanie w nocy – organizacja życia – pranie, zakupy, gotowanie kompocików, zupek, warzyw. Z drugiej strony Maleństwo miałoby kompana do zabawy. Młodszego brata bądź siostrę. A my syna bądź córkę.

Nowego Człowieka w rodzinie.

Niecałe dwa lata różnicy, to dobra różnica wieku, bo będą się ze sobą bawić, gdy młodsze podrośnie.

Przyjmę to, co będzie, ale jestem zamęczona i niedospana. Tarczyca też podkopuje moją energie witalną. Pamiętam słowa ginekologa, że po cesarce dwa lata przerwy, a tu…

        Zmęczona, to fakt, narzekająca, to fakt, ale przeszczęśliwa – bo nasi chłopcy są przeuroczy. Maleństwo jest na tak słodkim etapie, że ma ochotę się go zjeść. Pulchny, śmiejący się, wskazujący palcem na wszystko. Włosy ma jak młody hipis. Bez dwóch zdań, ci dwaj chłopcy napędzają mnie do działania: aby mieli ugotowane, wyprane, przewietrzone, wyspacerowane, etc. Ale fakt, za mało piszę i czytam, przybija mnie z drugiej strony. Bardzo ciężko podzielić tę miłość. Ani z jednej nie zrezygnuję, bo nie mogłabym. Oczywiście dzieci są numerem jeden, ale pisania i tych moich rozważań na jego temat nie wyplenię z umysłu. I z serca. Po prostu tkwi to we mnie, wrosło jak korzeń odcisku  na stopie. Nikt nie wygrzebie, nie wyrwie go, a nawet jeśli, to nowy odrośnie.

Maleństwo w tej chwili nadal jest na piersi: do usypiania, nocą i rankiem. A co w przypadku ciąży? Na gwałt odstawiać, czy karmić nadal? Czy tak można? A potem z dwójką przy piersi? Nie. Musiałabym  go oduczać.

          Czas przecieka mi pomiędzy palcami. Dni zlepiają się z sobą. Nie wiem, który jest dopóki nie sprawdzę na wyświetlaczu telefonu. O powrocie do pracy nie chcę myśleć, o braku kasy też. W takich chwilach wtulam się w Maleństwo i nie chcę nic o tym wiedzieć i o niczym myśleć- tylko bawić i tulić się z dzieckiem.

Opieka na dzieckiem jest przyjemna, i serce rośnie, naprawdę – wiem, że jestem przy nim- że to ma sens i jest najważniejsze. Są to piękne chwile, niepowtarzalne, bo aż z takiej bliskości, wyrośnie. Ale chodzi tu o ten małostkowy balast,  acz niezbędny – o ten cały kram – obsługi domu i kuchni.

Wniosek. Przydałoby się kogoś zatrudnić choćby na trzy godzinny dziennie. Ale kogo? Wiem, że nie jest też prosto o kogoś zaufanego… Nie chciałabym obcych, beztalenci, wolę  wiele rzeczy zrobić sama, ale może przyzwyczaiłabym się?… Ale kto podejmie pracę na tak mało godzin, przecież to zarobek byłby znikomy? I tak nie ma na to szansy. Mogę pomarzyć o niani lub pomocy domowej… ”Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Krąży mi w tej sytuacji po głowie. Bo kogo winić za taki stan rzeczy? Dlaczego nie jestem już uznana za poczytną pisarkę? Wtedy, nie musiałabym się tak martwić o pieniądze. A wiadomo, że pieniądze szczęścia nie dają, ale rozwiązują wiele problemów (wynikających z braku forsy) i pomagają w dążeniu do spełnienia marzeń. Gdy nie musisz się o nie martwić i zabiegać, zyskujesz wiele cennego  czasu, który możesz przeznaczyć  na rodzinę i modną dziś- realizację siebie.

Od kilku miesięcy zresztą frustruję się tutaj nad godzeniem losu matki, żony i pisarki, a chciałoby się powiedzieć więcej- artystki. Mój rozwój jest wstrzymywany. Czuję ogromne pokłady pomysłów, energii twórczej w sobie. Nie wykorzystuję jej. Nie wydobywam. Moja kopalnia jest nieczynna. Nie mogę sobie pozwolić na strajk. Przez wzgląd na dzieci nie zastrajkuję.

Wałkuję ten temat i moje poczynania, a tu niedawno w Wysokich Obcasach (lipcowych) ukazał się wywiad z Zadie Smith, w którym wspomina o przetaczającej się dyskusji w USA na temat ilości i posiadania dzieci przez pisarki. Autorka felietonu twierdziła, że góra jedno dziecko, jeśli praca twórcza ma być możliwa do realizacji, Smith się  z nią nie zgadza i przytacza, że Dickens miał dziesięcioro.

 Moja odpowiedź: Ale Dickens nie był kobietą.

Bez względu na pomoc drugiej strony, jeśli matka karmi piersią, to przy dziesięciorgu dzieci aż dziesięć lat jest zajętych kompletnie, albo i więcej.

Pisarki, poetki świadomie nie miały dzieci. Proszę bardzo: Pawlikowska- Jasnorzewska, jej siostra Magda Samozwaniec, miała jedną córkę, ale nie zajmowała się nią zbyt rzetelnie, a korzystała z pomocy rodziny. Nałkowska, Szymborska, Margaret Mitchell, Tove Jansson, Joanna Bator……. Teraz dla przeciwwagi powinnam wymienić pisarki posiadające dzieci, np. Małgorzata Musierowicz, Marta Fox …

 Teściowie zaopatrują mnie w stare gazety. Te które przeczytają, oddają mnie. I ostatnio miałam w ręce  majowy miesięcznik Pani. Zaczęłam od artykułu o pani profesor Marii Szyszkowskiej, tej cudownie miłej pani profesor, która tak sensownie się wypowiada miękkim głosem i ma burzę włosów na głowie. No i pani profesor również wybrała bezdzietność z obawy, że nie podołałaby pracy twórczej. Z tego powodu jej pierwsze małżeństwo się rozpadło.

Ja bym tak nie umiała, chciałam sprawdzić, jak to jest, jak się nosi człowieczka pod sercem. No i jak taki człowieczek patrzy ci głęboko w oczy i powie: mamo, to się roztapiasz w czystej postaci miłości. Obcowanie z dziećmi, przypomina nam własne dzieciństwo, odmładza nas, z drugiej strony boleśnie pokazuje, że to nowa generacja powstaje, nowe pokolenie, a my stajemy się bardziej zacofani względem tych wszystkich nowinek, gadżetów oraz starzejemy się. Jednak zdecydowanie posiadanie potomstwa, a tak naprawdę aktywne obcowanie z nim, wzbogaca nasze życie. Nie twierdzę, że staje się jedynym jego sensem, ale jest czymś wartościowym, zmienia nas, uwrażliwia, daje niezapomniane przeżycia i poczucie szczęścia.

Za wszystko się płaci, za te macierzyńskie chęci również. Prócz radości i miłości jest odpowiedzialność i praca. Dużo pracy, której się sobie nie liczy.

Jestem w dogodnej sytuacji, mogę stanowczo stwierdzić, że czas szybko leci, i to Maleństwo jutro będzie dziesięciolatkiem (jak jego Brat). Warto być, uczestniczyć, starać się i dobrze wychować. Bo dziecko dorasta tak szybko… Fajnie, żeby z domu wyniosło tradycję, miało solidne podwaliny miłości z domu we wszystkim co będzie budowało. Warto postarać się o dobry przykład.

Tak, nieuniknione są błędy i żale. Zawsze o tym myślę, kiedy słyszę piosenkę Turbo: Dorosłe dzieci mają żal… Ciekawe, o co moje dzieci będą miały żal do mnie?

Chcę pisać również dlatego, żeby dzieci widziały mamę realizującą się, szczęśliwą, spełnioną. Bo taka mama  jest fajniejsza.

13.08.2015

I znów trzynastego! Nie omieszkałam tego odnotować w myślach.

Najlepiej mi się pisze na wkurwie, a dziś właśnie w takim jestem stanie. Mój szaro- komórkowy procesor jest pobudzony i pracuje na wyższych obrotach, nawet te upały go nie przegrzały!

To dobrze, to znaczy że trochę popiszę. Zacznę kolejne opowiadanie. O pisaniu i pisarzu.

Mam ochotę napisać coś totalnie nowego. Wolę pisać nowe rzeczy niż wykańczać stare.  Powinnam działać z ilustracjami, ale  wiem, że nie muszę aż tak się spieszyć, bo wcześniej niż za dwadzieścia osiem dni nie będę miała forsy, by wpłacić na konto wydawnictwa, więc bez tego nie rozpoczną pracy nad książką.

Napiszę opowiadanie i wtedy poczuję spokój. Bo o jedno więcej do zbioru będzie gotowe. Tak się pracuje nad książką. Cegła po cegle. I ‘wcale’ nie chce mi się spać.

Ugotowałam kompot z jabłek i miętą na jutro. Naturalny i zdrowy. Poza tym oszczędność. Bobo frut dla Maleństwa kosztuje trzy złote. Wystarczy pomnożyć przez trzydzieści dni i wychodzi trzysta złotych na soki, gdyby tak pił tylko kupne… A gdzie soki dla Starszego? Nie stać nas na kupne zupki, deserki – a nawet  nie wierzę w nie. Owoce naturalne, potarte, rozgniecione; zupki gotowane na świeżo. Samo zdrowie. Oczywiście kaszki, od czasu do czasu kupny Bobo frut– w zastępstwie kompotu czy wody też Maleństwo dostaje. Ale wszystko jest tak drogie dla małych dzieci! Asortyment w sklepach kosmiczny: ciuchów, pieluch, gadżetów, zabawek w bród. Ale ceny astronomiczne, a zarobki nędzne. Jak tu nie chodzić z pianą na ustach? Jak tu nie omijać takich sklepów?

     Wkurza mnie to, bo niektórym pisarzom wydaje się, że są autentyczni, bo brali i pili. Alkohol im pobłogosławił. Mają prawo do pisania, bo co? Bo są naznaczeni, bo przez TO przeszli?

Nie odmawiam prawa do pisania nikomu i nie narzucam tematów, ale wiem, że każdy ma swoją własną prawdę. Swoje własne życie toczące się na zewnątrz,  a w środku życie wewnętrzne. Nie trzeba pić ( a raczej w piciu szukać natchnienia), na trzeźwo widać więcej i czuć bardziej…

Hahha, edytor tekstu moje słowo „pić” poprawił przed chwilą na PiS. To tutaj też już działają z propagandą?

Podejrzenie ciąży mnie rozstraja. Za sześć minut wybije północ. Chyba nie zacznę tego opowiadania, bo padam.

Dzisiaj kłuło mnie serce. Dwa dni temu byłam u pani profesor z tarczycą. Żonglerka  z dawkami w dalszym ciągu. Zaczęły mi na potęgę wypadać włosy. Mam łykać drożdże piwne i magnez z wit. B6. Tyle tych tabletek, że łykam jak gęś… Nie lubię.

14.08.2015

Boję się nadal. Jak dam sobie radę…

15.08.2015

Pokłóciłam się z mężem.

Jeszcze nie, ale wiem, że dziś się pokłócę. Wyszedł z domu bez słowa, z nerwami, bo wcześniej między nami iskrzyło, ale on był bardziej nabuzowany. A potem, jak byłam w pokoju z Małym i starałam się go uśpić, wyszedł wynieść śmieci – wiem, bo worek zniknął, i tak od około trzech godzin już go nie ma. Nie lubię takich fochów. W takim razie ja też pokażę swoje – nie wpuszczę go do mieszkania.

Nie lubię takich demonstracji ani robienia z igieł wideł.

Ostatnio koleżanka powiedziała mi, że jestem za dobra. Może coś w tym jest. Pora się trochę postawić, a nie tylko: robić, łagodzić, podporządkowywać się i dogadzać dla dobra wspólnego.

Może potrzebował się przewietrzyć i przeluftować, bo by go rozwaliło inaczej, ale sam powód był  błahy. Znaczy się, zbierało się na to już wcześniej, drobnymi pół-kroczkami, a teraz taka drobnostka jak pora spania Maleństwa, że zostało przetrzymane i było zmierzłe, doprowadza go do takich reakcji.

Ale od początku.

 Dzisiaj  z okazji święta w naszej gminie był organizowany bieg uliczny, dla dorosłych i dzieci. Prócz tego Starszy syn występował w prezentacji umiejętności drużyny orlika, do której należy. Zbiórka była o czternastej, więc za dwadzieścia musieliśmy wyjechać  z domu. Żeby nie wyglądać jak ofiara losu, chciałam umyć włosy (mam długie). Mój błąd polegał na tym, że nie zrobiłam tego wieczorem, a właściwie w nocy. I byłabym przed południem na tyle  mobilna, aby wziąć Maleństwo na spacer i wtedy zasnąłby najprawdopodobniej tak, jak zawsze zasypia o tej porze i na spacerze. Ale, że chciałam te włosy umyć i zrobić obiad, mąż był  w tym czasie z dzieckiem.

 Bawili się na łóżku, sam był śnięty, bo Maleństwo daje w nocy popalić. Ale właśnie mógł zabrać go na spacer w tym czasie, Maleństwo by się zdrzemnęło, potem zjadło obiad i na biegu było przytomne…

 Ale, że nie spało, a ja w półtorej godziny uwinęłam się z myciem i przygotowaniem obiadu, do tego zdążyliśmy wszyscy zejść, a również ja (znów ja) nakarmić Maleństwo – to ja jestem winna, są pretensje?!

Tam był oczywiście festyn, baloniki i z początku Maleństwo było zachwycone i oczarowane całą imprezą, ale z biegiem czasu zaczęło trzeć oczka, i według mnie to nie problem, było ciepło, mogło spać w wózku, w którym pod koniec i tak zasnęło. Spotkaliśmy tam moją siostrą, kolejna dojechała.

 Start się przedłużał, bo Starszy zapisał się na bieg o dystansie pięciuset metrów. O szesnastej wyruszyli, i to była chwila tak naprawdę, kiedy dobiegli do mety. Wcześniej, w domu mąż zakomunikował mi , że po biegu zaraz wracamy, bo ma papiery do roboty.  Zgodziłam się. W tym czasie Maleństwo zasnęło. Po biegu dla dzieci był bieg dla dorosłych i mąż siostry startował. Starszy chciał zostać z ciocią i kuzynem, i poczekać na wujka. Zgodziliśmy się. Ale w tym czasie, mąż już robił miny.

W trójkę wróciliśmy do domu. Maleństwo zasnęło w samochodzie, ale wnosząc je po schodach, obudziło się. Moja siostra miała odwieźć  Starszego i naturalnie wejść nas odwiedzić. Ale (po raz kolejny- ale!), że ja chciałam do ubikacji, i dosłownie- mąż chwilę był z wijącym się, marudzącym Maleństwem, a w tym czasie zadzwonił mój  telefon, to ja z tej ubikacji wyparowałam odebrać, mąż z nerwów położył Maleństwo na podłodze, bo nic nie pomagało, co brzdąca zaskoczyło (konsternacja- o!) i na chwile przestał płakać, bo jeszcze nikt tak dotąd nie zrobił. Więc ja wzięłam go na ręce , zaczęłam przytulać i dałam piersi, zaczął się uspokajać. A w tym czasie padały zarzuty z jego ust, że: źle to robimy, bo powinien wcześniej spać, bo ma swą porę, …bo mieliśmy wcześniej wrócić, uwaga: przed biegiem, bo Maleństwo już było śpiące, a Starszego zostawić  z ciocią (!przecież, to była niespodzianka, że tam byli)…

Po pierwsze mamy dwoje dzieci, a nie jedno. Przyjechaliśmy razem na bieg, to mieliśmy tam być, i tak Młodszy zasnął w wózku. Po drugie wcześniej mówił, że po biegu wracamy, po trzecie nie lubię paniki o bzdury. Ze spaniem jest problem zwłaszcza w nocy, ale, że raz nie śpi tak jak zawsze, bo są takie okoliczności, to trudno, nie pierwszy i ostatni raz taka sytuacja będzie miała miejsce. Gdybyśmy tam zostali dłużej, to Maleństwo wyspałoby się w tej spacerówce… A tak, to ja go usypiałam w mieszkaniu po podaniu piersi, a on nic mi nie mówiąc, wyszedł i uwaga, przed chwilą (dwudziesta pierwsza) wrócił…

Chwilę po jego wyjściu, wrócili z biegu, jeszcze chwilę trwa moje Maleństwa karmienie i usypianie…  Jak mi się udaje i wychodzę do gości, wszyscy pytają się o męża, ja mówię, że poszedł  wyrzucić śmieci, nie wraca, więc jest to komunikat dla nich, że  w tej sytuacji goście są intruzami, więc siedzą chwilę i jadą do swoich domów.

Mnie rozwala w środku, mam ochotę wszystko wygarnąć, Maleństwo śpi, Straszy się pyta o tatę, a ja zmywam naczynia i planuję, że go nie wpuszczę, bo to było bardzo chamskie zachowanie.

Jak wrócił i pukał do drzwi, akurat karmiłam (znowu), później dzwonił do drzwi kilka razy. Nie chciałam, żeby obudził Maleństwo, więc wstałam i uchyliłam drzwi. Powiedziałam mu: możesz nie wracać. Powiedział: dobrze, ale daj mi swoje rzeczy. Powiedziałam: nie. Zamknęłam drzwi. Zadzwonił. Otworzyłam. Powiedział: daj mi kluczyki do samochodu, a ja w tym czasie puściłam te drzwi i odeszłam do kuchni. Wszedł do przedpokoju i się pyta o Starszego, czy śpi, a ja mu nie odpowiedziałam… Mam to w sobie… Jutro mu wygarnę. Czekałam co zrobi, ale umył zęby i poszedł do łóżka, naszego łóżka, które jest obok łóżeczka. Bo niby dokąd by miał pojechać?

Nie zostawię tak tego, nie lubię być tak traktowana, wychowywana… I tak więcej spraw jest na mojej głowie, a jeszcze jest źle…

 Nie znoszę takiego urażonego, dumnego noszenia się. Mam ochotę nagadać tak dobitnie, do słuchu, z drugiej strony jestem na tyle mądra i doświadczona, że wiem, że słów można szybko żałować i wypowiedziane zawsze będą istnieć między nami. Dlatego jutro nagadam mu dyplomatycznie, szczerze, ale ważąc słowa i na spokojnie. Bo ja nie robię cyrku przed dziećmi. Chce im tego oszczędzić, tym bardziej, że wiem, iż wszystko wróci do normy.

Taka dola jest kobiety, że ma ciężko, większość spraw jest na jej głowie – jeszcze musi być takim buforem i godzić wszystkie światy.

          Mam żal… To za duże słowo. Nie zgadzam się z twierdzeniem mojego męża, że moje pisanie  powoduje to, że on nie może się zająć swoimi sprawami. Ponieważ ja jestem sowa, a on bardziej ranny ptaszek, to jak piszę do nocy, rano jestem nieprzytomna. Wiec on dogląda Małego, ja przysypiam wpółświadomie, on w tym czasie nie może robić swoich rzeczy, a potem, wieczorem on jest już ‘dętka’. Tak, choćby rano te dwie godziny to był cały dzień. Rujnuję mu dzień.

Tylko, że ja piszę wieczorem, jak uśpię Maleństwo i wyrywam ten czas, walczę z sennością, jak już wiecie…

To dlaczego on nie podzieli dnia, i np. po południu, wczesnym wieczorem nie robi tego, co powinien… Wychodzi na to, że ja jestem winna, bo mi coś się udaje napisać, a jemu jego plany nie idą tak jak on chce, to winna jestem ja…! Nie- ja. A moje pisanie!

Tylko, że dzieci to obowiązek dla dwojga. Mamy partnerski układ. Ja gotuję, piorę, piekę, on sprząta. Opieką staramy się dzielić, ale siłą rzeczy spędzam z Maleństwem więcej czasu, z racji karmienia. W ciągu dnia staram się gotować jak Maleństwo śpi do południa, żeby nie absorbować męża. Jak on chce sprzątać, biorę Maleństwo na spacer, jadę do mamy z dzieckiem, stwarzam mu taką możliwość. I wydaje mi się to fair. To i tak słyszę, że: tylko po was sprzątam. A ja co? Zakupy, gotowanie, pranie to też codzienność, której sobie nie liczę. Nie wypominam tego, że stoję przy garach, bo czuję się współodpowiedzialna za ten kram. Jesteśmy dorośli, a dzieci potrzebują domu, spokoju, obiadu i porządku. Stwarzamy im to, z tym, że to ja słucham wypominania.

Może jestem bardziej zakręcona i zawzięta jeśli chodzi o wyrywanie czasu na pisanie, ale przecież robię to też dla nich, wierzę w to, że pisanie jest mi pisanie i dzięki temu nasz los też się polepszy. A tu zarzut. Coraz głośniejszy. Nie zgadzam się z nim. To niech on też powalczy sam z sobą, z własnymi ograniczeniami. Najłatwiej obwiniać. Szybko znalazł wytłumaczenie na wszystkie bolączki!

Nie wiem, ale brakuje zrozumienia w tym względzie. Przecież ja też mam poczucie, że czas mi ucieka, lada moment pójdę do pracy, też chciałam coś ugrać z tym pisaniem przez okres macierzyńskiego . Nie udało mi się wiele ( a może?), ale dawno tak nie walczyłam, bo wiem jedno: teraz albo nigdy.

Z tak wielu rzeczy już w moim życiu zrezygnowałam. Z tego jednego nie chcę.  Dla mnie to takie trochę : być. Naprawdę.

Kochamy się z mężem. Ale jeśli nie chcecie takich ceregieli, to nie wychodźcie za mąż/ nie żeńcie się lepiej.

      Dzisiaj w kalendarzu Marii i Napoleona. Zawsze ta data mnie dotyka. Rocznica urodzin Napoleona, a moja nieukończona powieść  historyczna jest związana z Napoleonem i czasami, w których żył. Rocznica jego urodzin przypomina mi o tym nieukończonym dziele. Boli.

          Coś wisi w powietrzu. Dostałam sms od najlepszej przyjaciółki, właśnie po siedmiu latach rozstała się z facetem…

A ja o dwudziestej trzeciej zero sześć otwieram plik z opowiadaniami i może zacznę choć kolejne, bo skoro Maleństwo tak wcześnie zasnęło, to rano wstanie pewnie o świcie, nie mogę tak bardzo zarwać nocy, by jutro wstać.

17.08.2015

Mąż był w piwnicy. Podobno wychodząc, przekazał mi komunikat na ten temat w przestrzeń przedpokoju. Ale tak, że tego nie mogłam słyszeć, będąc w sypialni z wierzgającym Maleństwem. Sam twierdzi, że nie wiedział, że wszyscy tak szybko do nas wrócą i niby mogłam  po niego zadzwonić.

Przecież dobrze wiem, że wolał, abym nie dzwoniła za nim. Sam też mógł przyjść, choćby zajrzeć na chwilę, co się dzieje. Tym bardziej, że był trzy piętra niżej, a nie gdzieś hen, daleko na spacerze. Bo stracił się na kilka godzin…

Już jest dobrze…

18.08.2015

Szalałam w tangu ze ścierką. Umyłam wszystkie okna w mieszkaniu. Przejrzało! Mąż niby sprząta, ale co kobieca ręka, to kobieca ręka. Musiałam się spieszyć, bo montowaliśmy rolety i moskitiery do kuchni oraz pokoju gościnnego.

Mieliśmy inwazję os. Te moskitiery będą zbawieniem zdaje się.

Ten tydzień przeznaczam na wielkie sprzątania. Akurat będzie pięknie na roczek Maleństwa. Rozkręciłam się. Nie myślę o książce, rysunkach i pisaniu. Robię przerwę i rozładowuję całe nagromadzone we mnie napięcie poprzez sprzątanie.

Mąż ze Starszym synem doglądają Maleństwa. A ja mam odskocznię.

21.08.2015

Nie jestem w ciąży. Jak zwykle w takich chwilach towarzyszy mi ambiwalencja uczuć: zawodu i ulgi. Skomplikowany supeł.

Jest dwudziesta druga i idę piec ciasto. A potem dalej sprzątam. Jutro na oględziny mieszkania przyjeżdża koleżanka, która jeszcze  nie była w nowym lokum.

W dzień jest już bardzo ciężko coś zrobić. Ktoś musi być cały czas z Maleństwem. Nie można go zostawić na chwilę, zrobił się tak ruchliwy. Raczkuje, próbuje wstawać, a przy tym się chwieje. Jest ciężko.

25.08.2015

Za cztery minuty skończy się ten dzień. Ostatni dzień mojego rodzicielskiego urlopu. Co czuję? Nie czuję paniki. Nie przeżywam. To działo się wcześniej. Pisałam o tym. Teraz czuję pustkę. Czarną dziurę.

Przede mną wielkie przygotowania do roczku, pierwszych urodzin Maleństwa. Jutro piekę tort i miodownik. Nie wiem, kiedy to przeleciało. Tak szybko. Roczek. Pierwsze urodzinki! Niewiarygodne. Chyba najbardziej to przeżywam.

Za chwilę spróbuję obrysować czarnym flamastrem chociaż jedną ilustrację do książki.

Nie piszę. Nie rysuję. To, co jednego dnia narysowałam, a było to jedenaście ilustracji- zostało nieruszone, nie było kolejnych prób ich narysowania. Nie mam rysunku do jedenastego rozdziału, a do dziesiątego chcę narysować po raz drugi. Dwa rysunki na czysto muszę zrobić, a resztę poprawiać flamastrem. Ech…

28.08.2015

Nie wiem, czy można czuć pustkę? Bo tak napisałam poprzednio.  Czułam obojętność- może tak lepiej nazwać tę pustkę. Tak, jak gdyby fakt, że urlop rodzicielski dobiegł końca, mnie osobiście nie dotyczył. Oddawałam się poszczególnym dniom. Przygotowaniom do urodzinek. Odpędzałam od siebie głębsze myślenie, analizy. Po prostu było zwyczajne wykonywanie zadań od- do. Czas i tak mi uciekał, że szłam spać po nocy.

Roczek  udał się godnie. Było nas osiemnaście osób łącznie z Maleństwem. Cieszę się, że już jest po.

Mąż całą noc zmywał naczynia, namawiałam go, aby poszedł spać i dzisiaj to dokończymy, to nie chciał. Drażnią go takie niezrobione rzeczy, i moja świadomość jego postawy w takich wypadkach utrudnia mi czasem olewanie sprawy. To znaczy- wiem, że drażnią go imprezy i bałagan po nich. Dlatego wolę je ograniczać, a dwa- starać się sprzątać na bieżąco, ale przy dziecku tak ruchliwym, to nie jest możliwe, gdyż jedno musi go stale pilnować.

Zmywał te naczynia, układał w pokoju stołowym, świecił światło na korytarzu (jak dawno nie słyszałam tego określenia, odkąd skończyłam edukację!), tfu- w przedpokoju, co mój sen również sprowadziło do czuwania. Do tego Maleństwo karmiłam z cztery razy, więc mój poranek nie był rześki. Za to męża, kiepski. Poszedł do łóżka. A ja, żeby się wyspał, wzięłam Malca na spacer po śniadaniu. Trzydzieści jeden stopni ciepła, dwie i pół godziny na słońcu – on w wózku , w cieniu okryty dodatkowo pieluchą tetrową od słońca- zasnął, ja w słońcu czytająca, w chustce na głowie z małą ilością płynów. Efekt: mój mini udar i opalona lewa ręka- przyrumieniona. Miałam zjazd po południu. Serce mnie kłuło.

Po przyjściu do mieszkania, odnotowuję fakt, że mąż nie śpi, a odkurza, bo zasnąć nie mógł w dzień, więc woli te okruchy z ciasta poodkurzać. Moja mini złość w środku, że gdybym wiedziała, że jednak nie śpi, to wcześniej wróciłabym do domu. A tak? Chciałam, żeby miał spokój. Dzidzi spało smacznie w cieniu modrzewia, osłonięte budą wózka i pieluchami, by odbijały promienie słoneczne, a ja trochę ‘kiblująca’. Gdybym wiedziała, że nie śpi, wróciłabym i zadzwoniła po niego. Wnieślibyśmy wózek ze śpiącym brzdącem, a ja, nie nabawiłabym się odwodnienia i też coś zrobiła. Chciałam się jakoś odwdzięczyć za to zmywanie. A samej sobie zrobiłam krzywdę.

Sprzątanie  zajęło cały dzień. Bo wszystkie podłogi pomyć, prezenty pochować, krzesła pooddawać. Taka śnięta opiekowałam się dzieckiem. Ale przy usypianiu go, już mi wybiło, bo nie chciał szkrab zasnąć, a bawić się, to mąż mnie zmienił. Na szczęście, bo już moja cierpliwość i siły były marne.

Usiadłam przy dzienniku, aby zapisać te parę zdań, ale czuje, że zarażam was moją niechęcią, rozdrażnieniem.

Tak. Jestem rozdrażniona. Chcę się w końcu zająć dokończeniem ilustracji. Zamknąć sprawę bajki. A tu początek roku się zbliża, trzeba wywianować Starszego. Znów jazda. Kolejne zadania do wykonania.

Mam około dwóch miesięcy zaległego urlopu wypoczynkowego. Wrzesień chcę poświęcić na książki. Zamknięcie sprawy wydania bajki oraz zamknięcie tomu opowiadań. Liczę, że napiszę kilka nowych. A październik – startuję z powtórką kodów, kluczy, instrukcji – wszystkiego niezbędnego w mojej pracy.

          Boże! Jak ja jestem niewdzięczna, wiem, że dzięki niej mamy z czego żyć, z drugiej strony myśl, o powrocie do niej, odbiera mi chęć życia. Paradoks! Powtarzam sobie: nie zniechęcaj się. Przez siedem lat już tam pracowałaś.

 Nie pomaga.

Jednakże, jak wiecie moi drodzy, mój plan był inny. Miałam już tam nie wracać! Miałam żyć z pisania! Gówno z tego wychodzi. Najgorsze jest to, że same pisanie jest najprzyjemniejsze i w pewien sposób łatwe, dostępne, natomiast ten cały cyrk, próba wypłynięcia z tym na szersze wody, zabiera mnóstwo czasu, energii i zapału. Napisać to jedno, a sprzedać, to drugie niestety. Tak ta moja konfrontacja wychodzi dla mnie na niekorzyść. Najgorzej, że to wszytko tak dłuuugo trwa.

    Od września nastawiam się na poranne wstawanie. Najpierw spróbuję  piąta rano, może uda mi się czwarta, a wcześniej chodzić spać. Chce zacząć się tak przestawiać również pod kątem wstawania do pracy.

Rano Maleństwo lubi dosypiać przy piersi, to jest ciężki temat, bo ja rano zamierzam ten czas wykorzystywać na pisanie. Ciekawe, czy uda mi się nocną sowę zamienić w rannego ptaszka.

Muszę wziąć się w garść i nad sobą pracować. Mamy fajnych chłopaków. Również dla nich. Muszę się obudzić. Obudź się, ty frustratko jedna!

Czy mam prawo tak narzekać? A co z tymi biednymi imigrantami, których ciała znaleziono w Austrii w porzuconej ciężarówce? Siedemdziesiąt osób. Co z tymi koczującymi?

Wiele powiedzeń się dezawuuje , np. to: ”Każdy jest kowalem własnego losu”  lub „Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”.

Czyż to jest prawda? Jak one brzmią w obliczu ich tragedii i całego świata, poprzez jego nieporadność? (Chcieli właśnie mieć lepiej, dostać się do lepszego świata, dla dzieci, siebie, własnych rodzin. Zapłacili haracz po siedemset euro na głowę za przemyt. Ryzykowali życie, bo w domu też czekała na nich śmierć).

Te powiedzonka to taki bullshit sytej Europy.

Ja też grzeszę, bo narzekam. Bo mam pracę, dach nad głową, zdrowe dzieci, nikt nie strzela, nie muszę ryzykować życiem, nie muszę uciekać- a czegoś mi brakuje. Osobistego, prywatnego spełnienia. I to są głównie nasze, Europejczyków zmartwienia. Zadawalanie własnych Dupencji.

……………………………………………………………………………………………….

Jeśli Ci się podobało, możesz mi postawić wirtualną kawę.

Dziękuję:-)